Mówi, że szuka „przestrzeni w muzyce”. Ma w sobie pasję i determinację. Stawia i realizuje konkretne cele. Krzysztof Grzybowski jako pierwszy Polak w historii dostał się on na studia mistrzowskie do klasy prof. Sabiny Meyer w Musikhochschule Lübeck. Do tej pory przychodził na koncerty Orkiestry Opery i Filharmonii Podlaskiej jako słuchacz. W piątek 22 lutego stanął wśród muzyków na scenie i zagrał Koncert klarnetowy Carla Nilsena, jednego z najbardziej znanych kompozytorów duńskich. Publiczność nagrodziła go szczerymi brawami. W sobotę Krzysztof Grzybowski poprowadził przy Odeskiej 1 warsztaty klarnetowe. Opowiadał o swojej drodze do szkoły Sabiny Meyer, o tajnikach gry na klarnecie. Z uważnością podchodził do każdego uczestnika warsztatów. Przyszło około 30-tu osób: uczniów i nauczycieli.
Przed koncertem z klarnecistą rozmawiała Dorota Sawicka:
Dorota Sawicka:Krótki kwestionariusz osobowy. Krzysztof Grzybowski. Wiek?
Krzysztof Grzybowski: 22 lata.
D. S.:Zawód?
K. G.: Muzyk.
D. S.:Już muzyk?
K. G.: Tak zaczynam się czuć pełnoprawnym muzykiem.
D. S.:Pasja?
K. G.: Muzyka. Drugą pasją było wędkarstwo, ale muzyka już ją wyparła.
D. S.:Ta muzyka była w Tobie od początku. To wszystko chyba przez brata?
K. G.: Tak, brat jest o rok starszy i rozpoczął edukację w szkole muzycznej na akordeonie. Siedząc w szkole muzycznej na korytarzu zawsze słuchałem go na zajęciach i zazdrościłem mu. Postanowiłem również zdać egzamin do tej szkoły. Okazało się, ze bratu poszło znacznie lepiej, a ja musiałem aż trzy razy podchodzić do egzaminów.
D. S.:Mówili Ci, że nie masz słuchu?
K. G.: Tak, mówili, że nie mam zdolności, aby uczyć się w szkole muzycznej.
D. S.:A dlaczego uparłeś się? Wyrzucali Cię drzwiami, ty wchodziłeś oknem.
K. G.: Tak, stawiam sobie cele i do nich dążę. Od zawsze wiedziałem, że muszę studiować u Sabiny Meyer i nie było dla mnie żadną niespodzianką, że się tam znalazłem.
D. S.:Raz nie dostałeś się, rozumiem, jesteś uparty, ale gdy Ci drugi raz powiedzieli „nie”...?
K. G.: To jeszcze poszedłem trzeci raz i na pewno poszedłbym czwarty raz.
D. S.:Ile wtedy miałeś lat?
K. G.: Pierwszy raz 7 później 8, następnie 9.
D. S.:Za trzecim razem coś się zadziało.
K. G.: Tak, wstawił się za mną nauczyciel, który zaczął pracować w szkole w Ełku od września tego roku. Powiedział, że jeśli taka osoba jak ja, z takimi zdolnościami, nie zostanie przyjęta, to on nie chce w takiej instytucji pracować.
D. S.:Na czym grałeś na początku?
K. G.: To była perkusja, ukończyłem Szkołę Muzyczną I st. na perkusji. Chciałem bardzo iść do Szkoły Muzycznej II st. lecz w moim mieście takiej szkoły nie było, więc musiałem rozpocząć naukę na innym instrumencie, również w Ełku. Wybrałem klarnet, a to za sprawą pana Marcina Łukawskiego, który był bardzo życzliwy. Stwierdziłem, że wybiorę się do niego.
D. S.:Na akordeonie też potrafisz grać?
K. G.: Nie potrafię, chociaż chciałem zdawać również na akordeon. Oczywiście, jak brat ćwiczył to uczyłem się przy nim, ale wyprzedził mnie.
D. S.:Twoja droga do klarnetu była dosyć wyboista.
K. G.: Trochę przypadkowa.
D. S.:A teraz klarnet, czym dla Ciebie jest?
K. G.: Teraz myślę, że dla tego kawałka drewna poświęciłem całe swoje życie. Wyjechałem z kraju, zostawiłem znajomych, rodzinę. Wszędzie jeżdżę z tym kawałkiem i dla tego kawałka drewna.
D. S.:Ten kawałek jest hebanowy?
K. G.: To jest drzewo grenadilla – specjalne afrykańskie drzewo, które jest czarne. Zdarzają się też instrumenty hebanowe, ale to do innego rodzaju muzyki.
D. S.:A masz już kryształowy ustnik?
K. G.: Nie, już nie mam. Miałem. Do tego dążyłem przez wiele lat, ale niestety… Gdy wyjechałem na Zachód stwierdziłem, że to nie jest przyszłościowe. Tam możliwości są dużo większe, mają materiały, które są dużo lepsze, dużo łatwiejsze w użyciu. Mniejszym kosztem można osiągnąć te same efekty.
D. S.:Czyli spełniłeś swoje marzenie o kryształowym ustniku.
K. G.: Zobaczyłem kryształowy ustnik na koncercie w Filharmonii Białostockiej (byłem na koncercie klarnecisty, to było 10 lat temu) i powiedziałem, że jak będę tak grał, to też będę miał taki ustnik. I po 6 latach, dostałem taki ustnik. Mój profesor stwierdził, że mogę już sobie pozwolić na tym grać. I to trwało do tego roku, aż dostałem lepszy materiał, który pozwala mi na więcej.
D. S.:Z czego jest ten ustnik?
K. G.: To jest manufaktura z Londynu, Peter Eaton, który się specjalizuje w ustnikach klarnetowych i ten ustnik dostałem w prezencie od Sabiny Meyer. Ona dostała go od tego pana, który go wykonał jej w prezencie.
D. S.:Sabina Meyer – Twoja idée fixe.
K. G.: Tak, to jest najwybitniejsza klarnecistka w historii, która wejdzie do historii. Zawsze marzyłem, o tym żeby zobaczyć ją na żywo, a się okazuje, że dzisiaj dostaję od niej ustniki, stroiki.
D. S.:Jak do niej trafiłeś?
K. G.: Stwierdziłem, że to już jest czas. Jeździłem na kursy zagraniczne i pomyślałem, że muszę iść krok dalej z tego Białegostoku. Zawsze chciałem studiować w Niemczech. Znam bardzo dobrze język niemiecki. Byłem na konkursie w Moskwie, gdzie poznałem klarnecistę, który studiuje w jej klasie, dostałem od niego maila, wysłałem swoje nagrania. Chciałem zapytać, czy mam szansę. Odpisała, że szanse są bardzo duże, ale mimo wszystko, muszę zdawać egzamin wstępny, żebym przyjechał, kiedy mi tylko pasuje, żebym zaplanował sobie cały tydzień. W czwartki jest tam zawsze audycja i spotkania klasy klarnetu. Chciała, żebym poczuł się w tej Lubece i zobaczył, czy odpowiada mi tam życie. Egzamin wstępny odbył się w czerwcu, trwał 10 minut. Program każdy musiał mieć przygotowany na godzinę. Było około 100 kandydatów z całego świata. Wtedy do Sabiny Meyer przyjęto tylko jedną osobę i to byłem ja. Od razu na studia Master of Music, czyli na studia magisterskie.
D. S.:Jaka jest?
K. G.: Jest niesamowita. To kobieta, która nie poświęca się sobie, swojej karierze, tylko zajmuje się swoimi studentami. Nas traktuje jak swoje dzieci. Wraz z mężem, profesorem, prowadzą klasę klarnetu, jest tam 16 osób – 5 studentów Sabiny Meyer i 11 prof. Reinera Wehle. Mają studentów z Chin, Izraela, z całego świata. Nieraz studenci nie znają języka niemieckiego. Nauczyciele kupili kamienicę przy akademii i cały budynek przystosowali na pokoje dla nas, z salą koncertową, z fortepianem, z piłkarzykami, bilardem. Wszyscy klarneciści mieszkają w jednym domu, jesteśmy dla siebie jak rodzina. Sabina Meyer z mężem robią niespodzianki. Na przykład przychodzą wieczorem i Sabina piecze nam ciastka, w tym czasie Rainer robi grzane wino. Siadamy do stołu i Sabina z Rainerem grają koncert. Sabina potrafi zadzwonić i powiedzieć: „Kristof, co robisz dziś wieczorem? Może wpadniesz, to zrobimy stroiki dla ciebie?”. Zachodzę, a tam czeka już cały stół stroików, sprawdzam i wybieram najlepsze. Co miesiąc mamy audycję w sali koncertowej w akademii, po koncercie zawsze trafiamy do domu Sabiny i mamy wspólną imprezę do późnych godzin nocnych.
D. S.:Gdy tak opowiadasz, to wszystko wygląda jak bajka. Ile godzin dziennie ćwiczysz?
K. G.: W Białymstoku ćwiczyłem 8-9 godzin, czasami do zamknięcia Uniwersytetu Muzycznego, do północy. Będąc w Lubece nauczyli mnie, żeby ćwiczyć metodą, bardziej nastawiając się na konkretne rzeczy, już nie potrzebuję poświęcać tyle czasu. Teraz wychodzi 3, 4, 5 godzin dziennie, do tego mam lekcje, próby. Mamy być wypoczęci, wtedy pracujemy efektywnie.
D. S.:O co chodzi w muzyce?
K. G.: Ja zawsze w muzyce szukam przestrzeni. To jest rzecz, której nie da się nauczyć. Jeśli słuchamy wielkich solistów – Richtera, Kulkę, Sophie Mutter czy Sabinę Meyer czujemy, że tam jest coś wyjątkowego z dźwiękami. Jest jakieś powietrze, jakaś dusza w tym. To jest to, czego szukam. U Rafała Blechacza też można to wyczuć.
D. S.:A Ty grasz całym sobą, widziałam jak się zachowujesz na scenie.
K. G.: Tak, nawet, gdy Charles Neidich, Profesor Juilliard School of Music New York pisał mi rekomendację to napisał, że: „chciałbym zarekomendować Pana Krzysztofa Grzybowskiego. Po raz pierwszy słyszałem go w Moskwie i byłem pod wielkim wrażeniem jego muzykalności, wyśmienitej biegłości technicznej oraz prezencji scenicznej”.Czasami przesadzam z tymi ruchami, wiem, ale jest to pomocne nawet dla orkiestry.
D. S.:Była szkoła muzyczna Twoim marzeniem – osiągnąłeś. Był kryształowy ustnik – osiągnąłeś. Była Sabina Meyer – osiągnąłeś.
K. G.: Po miesiącu studiowania w Lubece, pomyślałam, że to był cel życia, żeby spotkać się z Sabiną Meyer, do niej trafić. To jest szczyt. Jestem pierwszym Polakiem, który nawiązał z nią kontakt. Były osoby, które zdawały nawet po trzy razy… I pomyślałam sobie, osiągnąłem już swój cel, co teraz? Ale już wyznaczam kolejne.
D. S.:Co to będzie?
K. G.: Wyznaczam sobie konkurs ARD w Monachium, który otwiera drzwi wszystkim instrumentalistom. Jest to najbardziej prestiżowy konkurs, który mam za cztery lata. Myślę, że jestem na dobrzej drodze, bo ostatnie trzy edycje, wygrali właśnie studenci Sabiny Meyer. Trzy edycje temu trzech finalistów było z Lubeki, w poprzedniej edycji dwójka i w ostatniej edycji, drugie miejsce studenci z Lubeki, pierwszego w ogóle nie przyznano.
D. S.:A gdzie chciałbyś zagrać? Jest taka scena, o której marzysz?
K. G.: Mam nadzieję grać na wszystkich największych scenach solowo. Są wspaniałe filharmonie w Polsce, są wspaniałe orkiestry w Niemczech. Każdy marzy, żeby zagrać w Carnegie Hall czy w Filharmonii Berlińskiej, no ale na to trzeba czasu.
D. S.:A jak Cię pytają skąd jesteś? To mówisz, że jesteś..?
Z Ełku. Oczywiście przyznaję się, że jestem z Ełku. Jeśli ktoś mnie pyta o edukację, nie waham, się że Szkoła Muzyczna i Uniwersytet Muzyczny w Białymstoku to są ośrodki, które mnie inspirowały i wypuściły w świat. Na koncertach orkiestry w Białymstoku wychowałem się. Jako uczeń szkoły muzycznej tutaj poszedłem po raz pierwszy na koncert. Później, co tydzień byłem na wszystkich koncertach.
D. S.:A teraz będziesz stał wśród tych muzyków i z nimi grał. To wasz pierwszy występ?
K. G.: Tak, to będzie pierwszy występ z tą orkiestrą. To jest bardzo ważne i bardzo trudne zarazem, bo odwracając się do orkiestry na próbie, widzę, że wszystkie twarze mnie znają. I ja wszystkie twarze też znam. Także publiczność będzie w znacznym stopniu mi znana. Ci ludzie będą mówili: „To ten chłopak, który zawsze obok nas siedził na koncertach”. W swoim mieście jest zawsze ciężko, przychodzą wszyscy profesorowie, którzy mnie tu prowadzili przez 7 lat, kształcili, zauważali mój postęp, dawali uwagi. Teraz chcą zobaczyć, na ile te uwagi wykorzystałem. Zawsze trudno gra się przed swoją publicznością i swoją orkiestrą, ale czuję się zmobilizowany. Widać chęć współpracy ze strony orkiestry, także atmosfera jest przyjazna.
D. S.:Będziesz prowadził warsztaty z młodymi klarnecistami. Co chcesz im powiedzieć?
K. G.: Chcę ich zainspirować, tak jak mnie inspirowali najpierw prof. Przeździęk tu w szkole, później również na studiach, szukałem także za granicą swoich inspiracji. Jeździłem na koncerty, szukałem materiałów w internecie. Trzeba popaść w manię swojego instrumentu i tej muzyki, aby to wszystko zmierzało we właściwym kierunku. Chcę tym młodym ludziom, tym którzy dopiero zaczynają, dać wskazówkę, jak dążyć do celu. Chcę powiedzieć, jak wyglądała moja droga do klasy Sabiny Meyer – najlepszej klasy klarnetu na świecie. Powiem jaka jest Sabina Meyer, jak wyglądają studia, jak wygląda kształcenie z perspektywy najlepszej klarnecistki na świecie.
D. S.:Chcesz im dodać trochę odwagi, by się nie bali?
K. G.: Myślę, że powinni uwierzyć w siebie. Ludzie z Białegostoku, z tej samej szkoły, co ja, z tego samego Ełku, wyszli i zaszli daleko. I wcale nie skończyli swojej wędrówki.
D. S.:Co jest potrzebne w życiu muzyka, by osiągnąć to, o czym się marzy?
K. G.: Pozytywne myślenie, uśmiech i pokora.
D. S.:Pokora przed..?
K. G.: Nie można myśleć, że już osiągnąłem wszystko. Każdy ma powołanie do czegoś, ja myślę, że mam powołanie do grania solowego. Większość ludzi ma powołanie do grania w orkiestrze, tworzą wspaniałe zespoły z tradycją, tak jak orkiestra tutaj ma 60-lecie. Myślę, że każdy musi wybrać swoją ścieżkę, jedni mają smykałkę do kameralistyki, innych napędza solowe granie, tak jak mnie publiczność. Czym większa sala, tym lepszy koncert. A niektórzy są świetnymi muzykami - wyjadaczami orkiestrowymi. To jest bardzo ważne.
D. S.:Trzeba znaleźć własne miejsce i wsłuchać się w siebie?
K. G.: Tak i nie zamykać się na wszelkie uwagi. Każdy skrzypek, pianista, każdy daje nam uwagi, które są bardzo mądre. Musimy słuchać nie tylko swego instrumentu, ale także symfonii. Studiować partytury. W Niemczech mam świetną możliwość dostępu do wszystkich partytur, także uczę się naprawdę od podstaw, od manuskryptów.
D. S.:Nagrałeś już płytę.
K. G.: Tak, to jest płyta z programu stypendialnego dla młodych twórców Prezydenta Miasta Białegostoku. Płyta, będzie przeznaczona dla białostoczan, nieodpłatnie – jest to egzemplarz promocyjny. To będzie płyta: klarnet w muzyce ludowej. Wielcy kompozytorzy, tacy jak Grażyna Bacewicz, Witold Lutosławski, wykorzystywali klarnet i tematy ludowe. I właśnie kompozycje i tematy ludowe znajdziemy na tej płycie.
D. S.:Z kim ją nagrałeś?
K. G.: Z Kariną Komenderą – pianistką Opery i Filharmonii Podlaskiej i Mateuszem Skórkiewiczem – na werblu. Nagraliśmy również utwór na werbel i fortepian. Myślę, że jest to dość ciekawe połączenie. Muzyka ma być przede wszystkim lekka i ma zachęcać do słuchania i zapoznawania się z tą literaturą – naszą muzyką ludową, która też jest naszą historią. Myślę, że to nie koniec. Mam w planach nagrać wszystkie utwory polskie na klarnet, ponieważ nikt tego nie uczynił. A jest tego naprawdę dużo.
D. S.:Czego mogę Ci życzyć na koniec?
K. G.: Dużo szczęścia, bo szczęście pomaga.
D. S.:To życzę Ci dużo szczęścia.
Spotkanie z Krzysztofem Grzybowskim w obiektywie Michała Hellera/OiFP
Orkiestrę Opery i Filharmonii Podlaskiej poprowadził Steven Ellery – dyrygent, który pracował z wieloma orkiestrami, teatrami operowymi i chórami w Japonii, Ameryce Południowej i w Europie.
Krzysztof Grzybowski to drugi Podlasianin, którego sylwetkę Opera i Filharmonia Podlaska prezentuje w ramach cyklu „JESTEŚMY STĄD…” – GALERIA WIELKICH ARTYSTÓW PODLASIA.